Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/292

Ta strona została przepisana.

powadze kapłańskiej, puszczał się na zabawne dowcipy:
— Chodź tu do mnie, niech ci nakleję aureolę.
Przemawiał w ten sposób do biskupa z pastorałem, którego komicznie stawiał przed sobą.
— Żart ten ciągle powtarzany, niezmiennie wzbudzał śmiech w żonie i protest ze strony Henryety która mówiła:
— Jakto można, panie Magnabos.
Poczem rozpoczynała się dysputa.
Głęboki bas mówcy pogrzebowego, cienki głosik szalonej ех-mniszki, wznosiły się, opadały i przerywały. Przez wysokie okna, wychodzące na tłumną ulicę, po której toczyły się omnibusy i wózki ręczne, słowa: Wieczność... Materya... Przesąd... Sensualizm... wylatywały jakby z okien kaplicy, z tą kaznodziejską intonacyą, która zwykle kładzie nacisk na ostatniej sylabie.
Oboje, ateusz i wierząca, posługiwali się jednym słownikiem, przytaczali cytaty z ojców kościoła lub z encyklopedyi; z tą tylko różnicą, że się Magnabos nigdy tak nie unosił jak Henryeta.
Ciągnąc dysputę, malował grubo umoczonym pędzlem w żółtej farbie, brodę św. Józefowi lub warkocze św. Perpetui.
Do tego koncertu Lorie Dufresne dołączał czasami swą notę uspakajającą. Zbadawszy ostatniemi czasy protestantyzm, posiadał o tem wyznaniu najświeższe wiadomości, które wygłaszał z całą powściągliwością języka administracyjnego. Jego