Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/300

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry — rzekła do Authemana, prędko nadstawiając mu czoło, ażeby dalej ciągnąć rozmowę; lecz on przemówił tonem władcy.
— Mam z tobą do pomówienia, Joanno.
Z błysk u jego oczu, z nerwowego uściśnienia ręki, zrozumiała, iż nastąpiła tak długo odkładana chwila wyjaśnień.
— Odejdź, moja córko — powiedziała do Watsonowej i oczekuje z wyrazem twarzy zmordowanym i strasznym kobiety, która nie kocha i wie dobrze, że jej będą mówić o miłości.
Usiadłszy przy niej na ławce, Autheman szepcze:
— Dlaczego cofasz swą rękę, Joanno? Dlaczego odbierasz to, coś mi oddała? Tak, tak, rozumiesz mnie dobrze. Nie układaj kłamliwego wejrzenia. Oddałaś się mnie, dlaczegóż się cofasz.
Potem, w słowach prędkich i palących, stara się dać jej pojąć czem była dla niego.
Po dzieciństwie samotnem i niedołężnem, młodość bez radości, bojąca się pokazać na świat; w chwilach miłości i podbojów, bolesne poczucie brzydkiego owadu, kryjącego się pod kamienie, aby niebyć zmiażdżonym.
Oto pewnego dnia, zjawiła się ona nakoniec, otoczona taką jasnością, iż czuł się odrodzonym, ożywionym. Nawet te udręczenia miłosne, cierpienie, kiedy ją widział z Deborą pod więzami