Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/302

Ta strona została przepisana.

oczy, zawsze o tobie tylko myślałem. Tyś była moją odwagą w pracy, moim zapałem w modlitwie. Teraz odebrałaś siebie... Jakże chcesz żebym wierzył? Żebym żył?...
Powstała oburzona, że się odważa tak bluźnić wobec niej.
Lica spłonęły rumieńcem, był to ogień tego świętego gniewu, na który pismo zezwala, mówiąc: Oburzajcie się ale nie grzeszcie.
— Dosyć, ani słowa więcej... Zdawało mi się, iż mnie rozumiesz... Bóg i moje dzieło!... Reszta nie istnieje dla mnie...
Była piękną w tej postawie, cała drżąca, ona której nic wzruszyć nigdy nie mogło, z zielonemi źdźbłami, spadłemi z lipy na jej czarne włosy, z czem jej tak było do twarzy.
Zachwyca się nią przez chwilę, przenika ją tem okropnem wejrzeniem pełnem ironii, prześlizgującem się po opasce.
— Czyż istotnie Bóg jest przeszkodą? Czy też moja potworna brzydota?
W każdym razie zna ją dobrze. Jest to „nie” osoby nieubłaganej.
— Nie omyliłem się — powiedział wstając i powracając do zwykłego tonu poważnego i zimnego, tonu bankiera, dodał: wiedziałem, że mój dzisiejszy krok będzie daremny, alem niechciał by między nami było nieporozumienie.