Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/309

Ta strona została przepisana.

niewtajemniczona w zamysły Eliny, lękała się mówić o przeszłości, żeby jej nie zniechęcić ku sobie i nie rozbić tak kruchego i niespodziewanego szczęścia.
Podobne obawy ogarniają wśród zbyt pięknych snów.
Mówiły tylko o dziekanie. Biedny człowiek, z jaką rozdzierającą boleścią musiał opuszczać ten spokojny kącik, ogródek przez niego samego sadzony, ukochane róże dubeltowe i stare drzewo wiśniowe, z którego tak ostrożnie zrywał rzadkie i cierpkie jagody, prawdziwie paryzkie wiśnie: kwaśne, przesiąkłe czarnym pyłem, które trzeba było obmywać i obcierać przed podaniem na stół.
Pani Ebsen przedstawiała sobie stare stadło, idące za wozem z ruchomościami wysłużonemi także i żądającemi tylko spoczynku. Widziała ich obozujących gdzieś na prowincyi, u pożenionych dzieci, zanim znajdą jakie skromne probostwo i rozpoczną na nowo życie pełne prywacyi.
I to wszystko przez nią, dlatego, że on jeden wśród całego Paryża, ośmielił się podnieść głos przeciw okrucieństwu i niesprawiedliwości!
— Ach! Linetto, żebyś ty go słyszała w tej świątyni. Jakie to było piękne... jak się czuło, że z nim jest Bóg. O byłabyś prędko powróciła, niedobra...
Bojąc się, czy jej nie obraziła, brała za rękę i całowała ją przez stół.

— Ja tylko żartuję...