żono materace, paki usunięto w kąt, — Lorie Dufresne, przed pójściem spać, ze świecą w ręku, rozejrzał się po swojem nowem gospodarstwie, wyglądającem jak skład towarów i powiedział słowa, doskonale malujące obecny ich stan:
— Trochę pusto, ale za to jesteśmy u siebie.
Nazajutrz było nieco smutniej. Policzywszy koszta przenosin, opłacenie z góry komornego, Lorie przekonał się, że już wyczerpał swój fundusz, uszczuplony jeszcze przedtem, rachunkiem Gailleton’à, podróżami, pobytem w Paryżu, zakupieniem małego miejsca na cmentarzu w Amboise, bardzo małego, dla kogoś co na świecie niewiele miejsca zajmował.
Pomimo to wszystko, zima się zbliżała, zima, jakiej w Algieryi nie znają, a dzieci niebyły zaopatrzone ani w odzież ani w obuwie.
Na szczęście mieli oni Sylwanirę. Poczciwa ta dziewczyna umiała podołać wszystkiemu: prała, krajała, przerabiała szczątki przeszłości, czyściła pańskie rękawiczki, naprawiała drutem lornetkę, gdyż były urzędnik, dbał zawsze o pozory. Ona to handlowała z tandeciarzami z ulicy Monsieur-le-Prince, z bukinistami z ulicy Sorbonne, sprzedając im stare książki i broszury i droższe jeszcze relikwie, to jest, galowe mundury podprefekta, srebrem haftowane.
Jeden z tych urzędowych łachmanów, którego niechciano kupić z powodu starości, służył panu Lorie za szlafrok, dla zaoszczędzenia jedynego
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/32
Ta strona została skorygowana.