Wszystko to mówił tonem światowca, z kapeluszem opartym na biodrach, kręcąc lornetkę na końcu palca.
Frazesa jego były zaokrąglone, poparte odpowiednim ruchem ramion i uśmiech znaczący, dyplomatyczny, rozjaśniał z lekka regularną, poważną twarz. Pani Ebsen wraz z matką, były nim olśnione.
Elinie wydał się wprawdzie nienaturalnym, ale ją wzruszył głos przytłumiony i jakiś ochrypły, prostota, gdy wspomniał po cichu śmierć żony; w tej chwili wyglądał jakby inny człowiek.
Chociaż ubrano Fanny w co tylko miała najlepszego, jednakże, dużo było cer na haftowanym kołnierzyku i z farbowanej wstążki przy kapeluszu zmiarkowała, iż pomimo pięknych frazesów ojca, nie są oni bardzo zamożni, uczuła współczucie dla nich, nie podejrzywając o ile ich nędza była zupełną i srogą.
W kilka dni po tej wizycie, Sylwanira zadzwoniła do drzwi tych pań. Fanny zachorowała nagle, a więc w nieobecności pana, przejęta trwogą, udała się tam jako do jedynych osób, które choć trochę znała. Elina z matką prędko zbiegły na dół i obie osłupiały na widok pustych trzech zimnych pokoi, bez firanek i mebli; ale pełnych stosów ksiąg, podartych i starych papierów, wyglądających z zielonych kartonów, których było mnóstwo we wszystkich kątach.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/38
Ta strona została skorygowana.