chyba złą, jak się zdawało Babuni... Gdy pan Lorie wrócił wieczorem do domu, Fanny spała spokojnie, po za muślinową firaneczką.
Wesoły ogień palił się na kominku, u okien wisiały białe firanki, postawiono stół, fotel, a mleczna lampa wisząca u sufitu, rzucała światło do koła. W całym pokoju dziecka, lecz tylko tam, czuć się dawało, jakby tchnienie macierzyńskiej opieki, umiejącej wszystko uprzyjemnić, wszystko przewidzieć.
Od tego dnia, zawiązały się poufne stosunki pomiędzy temi dwiema rodzinami.
Panie wzięły w opiekę Fanny. Co chwila wołały ją do siebie i zawsze wracała do domu z jakimś podarkiem: to jej kupiono ciepłe mitynki na rączęta, nieprzyzwyczajone do chłodu zimowego, to kalosze, to wełnianą chusteczkę. Elina wracając wieczorem z lekcyi, brała ją do siebie, aby zwolna oswajała się z nauką. Pozostawiona przez długi czas pod wyłączną opieką służącej, miała ona główkę pełną tylko czarodziejskich bajek. Pomimo delikatnej powierzchowności, wyglądała z ruchów i z mowy, jak dziecko przez zbyt długi czas oddane opiece mamki wiejskiej.
Elina pozostawiając matce troski materyalne, starała się, wszelkiemi sposobami, odzwyczajać dziewczynkę od trzymania się Sylwaniry za spódnicę. Chciała jej przywrócić należne stanowisko panienki, nieobrażając jednak niczem drażliwości, kochającej i na wpół dzikiej Berryszonki.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/41
Ta strona została skorygowana.