W kilka dni po śmierci Babuni, mali Lorie pozostali w domu; ojciec udał się do biura, Sylwanira zaś poszła na rynek, zamknąwszy jak zwykle drzwi na dwa spusty. Od chwili przybycia do Paryża, nie mogła się pozbyć różnych obaw. Uroiła sobie jakiś handel kradzionemi dziećmi, jakieś stowarzyszenie, dostarczające malców sztukmistrzom ulicznym, harfiarzom kawiarnianym a nawet, strach pomyśleć, piekarzom na ciepłe paszteciki.
To też zostawiając Maurycego i Fanny w domu, zawsze ich przestrzegała, jakby koza swoje kozlątka:
— Przedewszystkiem zamykajcie się.... nie otwierajcie nikomu, chyba jednemu Romanowi.
Roman, ów człowiek z koszem, który tak interesował Babunię, przybył z Algieru, w kilka dni po nich, jak tylko znalazł zastępcę, bo on także miał różne urzęda: był odźwiernym i ogrodnikiem