Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/56

Ta strona została przepisana.

wiedzieć: „Cré cochon, moja żono!...” Było oczywistem, iż razem nie mogli zamieszkać. Niepotrzebny tu był stangret, ogrodnik ani też odźwierny. „Tymczasem Sylwanira wystarczy”, powiedział pan Lorie, z królewską swoją miną i radził mu poszukać gdzie indziej zajęcia, zapewniając, iż to stan tylko przejściowy.
Zresztą Sylwanira powiedziała, że w Paryżu jest mnóstwo małżeństw, które będąc w obowiązku, muszą żyć oddzielnie; rzadko się widują, ale za to kochają się serdeczniej. Po tych słowach, bardzo powabny i pociągający uśmiech rozjaśnił jej twarz, pod trzypiętrowym czepkiem. „Bądź spokojna, pójdę czegoś poszukać...” powiedział Roman i trzeba przyznać, że daleko prędzej znalazł robotę, niż jego pan podprefekt.
Skoro tylko zaszedł na wybrzeże Sekwany i zmieszał się z tłumem, któremu poczciwa rzeka dostarcza chleba, doznał tylko trudności w wyborze czy być wyładowywaczem statków, stróżem przy szluzie, lub przy pralni. Skończyło się na tem, że się stał poborcą myta przy rogatce de la Monnaie, dla tego że to miejsce było poniekąd rządowe, on zaś równie jak Lorie, miał słabość do administracyi.
Obowiązki jego były uciążliwe i przykuwające prawie do miejsca; lecz jak tylko mógł, zaraz biegł na ulicę Val-de-Grâce, a zawsze z jakąś niespodzianką w wielkim koszu. Były to zyski uciułane przy doglądaniu szluzy, lub rozbieraniu