go nazywano marynarzem i nie mógł się temu sprzeciwiać.
Odtąd miał zatrute życie i przybrał minę żałosną, zgnębioną i przytłoczoną pod groźbą tego Borda, którym go wszyscy dręczyli. Nos mu się wyciągnął od ślęczenia nad zrównaniami, planami budowli, nad figurami geometrycznemi i graficznemi w wielkich księgach przygotowawczych, które były jeszcze za trudne. Dla tego pozostał na zawsze owym przyszłym uczniem szkoły Morskiej, przerażonym tem, czego się ma nauczyć ażeby zostać przyjętym, a jeszcze bardziej że go przyjąć gotowi.
Pomimo to wszystko, pozostało w nim upodobanie z dziecinnych lat i nigdy tak rad nie był, jak kiedy Fanny powiedziała: „Zrób mi bacik”. W jednej chwili budował przepyszną szalupę, jakiej basen Luksemburgski jeszcze nie widział. Z zapałem pracował, rozkładając na oknie, młotek, piłkę, hebel, które mu siostra w miarę potrzeby podawała. Dziatwa uliczna w podartych majtkach i w szelkach spadających na dziurawe1 rękawy, przyglądała się z zachwytem.
Nagle dał się słyszeć głos: „Na bok! Na bok!“ Bruk zadudnił, psy zaszczekały, dzieci i gołębie rozpierzchły się, ustępując miejsca pięknemu powozowi zaprzężonemu srokatemi końmi; służba była w liberyi bronzowego koloru. Powóz ten zatrzymał się przed domem zamieszkanym przez Lorie’ów. Wysiadła jejmość stara, wysoka, su-
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/59
Ta strona została skorygowana.