— Ale nie, moja Linetko, wierzaj mi... za tę cenę można się podjąć... odpowiedziała naiwnie, poczciwa pani Ebsen, nie będąc wcale mystyczną. Potem zniżając głos, żeby nie przeszkadzać lekcyi, zaczęła opowiadać sąsiadowi o dziwacznej osobie, którą do nich przysłano — pannie... nazwisko było na bilecie: Anne de Beuil, à l’hôtel d’Authemann.
— Tak, tak! de Beuil w dwóch wyrazach; jednakże wyglądała, raczej na chłopkę, albo służącą, aniżeli na szlachciankę. Bez ceremonii we wszystko wglądała, wypytywała z kim się widujemy, czy znamy dużo osób, ciągle się przypatrując fotografii Liny, stojącej na kominku, która jej się wydawała za wesołą!
— Za wesołą! zawołał z oburzeniem Lorie; on bowiem z przykrością widział, że od śmierci Babuni, młodociany jej uśmiech już jest mniej swobodny.
— O! powiedziała mi jeszcze niejedno... Że jesteśmy płoche, za mało z Bogiem obcujemy.
— Słowem kazanie, zupełne kazanie z gestami i cytatami... szkoda że już nie ma Henryety, byłaby para kaznodziei, co się nazywa.
— Czy panna Briss wyjechała? zapytał Lorie, interesujący się tą waryatką, pewno dla tego, że go znajdowała wysoce praktycznym.
— Przed tygodniem, z księżną Suworyn, która ją wzięła jako towarzyszkę... Świetne miejsce... Dzieci nie ma.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/62
Ta strona została skorygowana.