— Cо za niedorzeczność! wykrzyknęła pani Ebsen, z niekłamanym gniewem.
— Słuchajże dalszego ciągu, i akcentując wyrazy czytała dalej:
„Dobra rachuba nakazuje kochać Chrystusa i tylko jego. Chrystus nie zawodzi, Chrystus nie umiera; ale on zazdrosny jest o naszą miłość i chce ją całkowicie dla siebie posiadać. Dla tego wypowiadajmy wojnę bałwanom, wyrzucajmy z serca wszystko, coby mogło z nim współzawodniczyć...”
— Słyszysz mamo? to grzech, że się kochamy! Trzeba żebyś mię wyrwała ze swego serca, żeby Chrystus był pomiędzy nami i rozdzielał nas swemi rękami przybitemi do krzyża... co za bezeceństwo!... za nic na świecie tego nie przetłumaczę!
Pod wpływem uniesienia, zrobiła ruch tak gwałtowny, tak obcy jej naturze słodkiej i pogodnej, że aż stojąca obok niej Fanny, odczuła to nerwowo i pobladła chuda jej twarzyczka.
— Nie bój się... ale nie bój się... ja się nie gniewam... rzekła Lina biorąc ją na kolana i ściskając w objęciu.
Lorie sam nie wiedząc dla czego, zarumienił się z radości.
— Moja Linetko, nie mamy czego się gniewać! Żeby tak do serca brać wszystkie głupstwa, co się czyta i słyszy... Prawda że modlitwa tej pani jest niedorzeczna, ale nam nie przeszkodzi się kochać.
Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/66
Ta strona została skorygowana.