Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/96

Ta strona została przepisana.

— Wesoło im, bawią się... ale „cré cochon”! ja jeszcze więcej od nich uradowany i naginając się ku różowym policzkom żony, wycisnął na nich tak głośny całus, że się wzmogły jeszcze wybuchy śmiechu u drzwiczek. Obrócił się potem czemprędzej, aby podać rękę pani Ebsen i jej córce, lecz Lorie, będący w wagonie uprzedził go i pomógł damom wysiąść, z tak uroczystą etykietą, jak niegdyś przyjmował cesarzową Eugenię, wylądowującą na nadbrzeżu w Cherchell.
— A gdzie Maurycy? spytała Fanny nie widząc brata koło Romana.
— Pan Maurycy jest przy tamie, panienko. Pozostawiłem go, ażeby pomagał w robocie. Tędy przejście, proszę państwa.
Dźwigając okrycia i parasole całego towarzystwa, drobnym przyśpieszonym krokiem, jak gdyby go brała chętka do biegania, dozorca tamy, puścił się ku rogatce. Tymczasem pociąg, ziejąc parą, oddalał się, przy tysiącu wesołych krzyków:
— Romanie! hej! Romanie!
Był to pomysł Sylwaniry, ażeby znękanego naukami ucznia Borda, wysłać dla wypoczynku na świeże wiejskie powietrze. Lorie tem chętniej zgodził się na to, że mając zawsze użytek na celu, liczył także na to, że chłopiec z praktyki dużo skorzysta.
Maurycy bawił nad tamą od trzech tygodni, kiedy wybrawszy dzień wolny od lekcyj i zajęć