Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Romanie, czy Petit-Port, jest po drugiej stronie rzeki?
— Nie, panie Lorie, ale to robię ze względu na łańcuch.
Nikt nie rozumiał, co chciał przez to powiedzieć, dopóki nie rzucił nagle wiosła i z pomocą bosaka nie zaczepił swej łodzi do ostatniego z przechodzącego szeregu statków, ciągnionych łańcuchem.
Była to rozkoszna przeprawa bez utrudzenia i wstrząśnień. Uderzenia szruby i brzęk łańcucha, słychać było tylko zdaleka. Pod czystem wesołem niebem wiosennego dnia, migotały wybrzeża rzeki i wesołe domki, okolone młodzieńczą zielenią i bzem rozkwitłym.
— Ach jak tu dobrze! mówiła Fanny, siedząc pod rękę z Eliną, a ten dziecięcy głosik, doskonale wyrażał ogólne usposobienie. Wszystkim im było dobrze!
Po raz pierwszy od śmierci Babuni, pod wpływem przyrody, która koi i pociesza. Elina miała twarzyczkę czerstwą i ożywioną radosnym uśmiechem. Pani Ebsen, jak zwykle osoby, które wiele przeżyły i przecierpiały, spokojnie używała chwili swego wypoczynku. Lorie przypatrywał się drobnym blond włoskom muskającym z powiewem wiatru czoło, skronie i szyję Eliny, wyobrażając sobie, że dziecko tuląc się do jej serca i jego serce do niej zbliżało. Najszczęśliwszy był Roman, siedząc na przodzie statku obok żony