tak nazywano Idę de Barancy — nie przybywała. Jakiś niepokój owładnął całem zebraniem. Usadowiwszy się po kątach, szeptano. Mała pani Moronval, biegając od grupy do grupy, mówiła uprzejmie: „Jeszcze nie rozpoczynamy.... Czekamy na hrabinę”. W wydatnych jej ustach ten wyraz hrabina brzmiał niezwyczajnemi odcieniami tajemnicy, uroczystości i arystokratycznego tonu: „Oczekują hrabiny....” szeptał każdy, chcąc uchodzić za dobrze powiadomionego. Otwarty organek, uśmiechający się swemi klawiszami, niby rzędem ogromnych zębów, uszeregowani pod ścianą uczniowie, mały stoliczek, okryty zielonem suknem, z lampą rzucającą ukośne światło i szklanką osłodzonej wody, wznoszący się na estradzie, złowrogiej i groźnej jak gilotyna, Moronwal, skurczony w swojej białej kamizelce, jego żona z domu Decostère, jak mały kogut zarumieniona gorącem przyjęcia, wreszcie Madu-Ghezo drżący od zimna przy drzwiach — wszystko to, tak, wszystko oczekiwało hrabiny.
Ponieważ nie przyjechała a było bardzo zimno, Argenton zgodził się wypowiedzieć swoje Credo miłości znane dobrze obecnym, gdyż je już słyszeli pięć czy sześć razy.
Stanąwszy przed kominkiem i odrzuciwszy włosy, z głową do góry wzniesioną, jak gdyby recytował swoje wiersze sufitowi, zaczął poeta deklamować głosem napuszonym i pospolitym, jakiem było i to, co nazywał swoim poematem, robiąc
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/100
Ta strona została skorygowana.