— Czekając na panią — rzekł Moronval z najwyszukańszym uśmiechem — urządziliśmy preludium. Wicehrabia Amaury Arganton zaczął nam deklamować swój cudowny poemat Credo Miłości.
Wicehrabia!... On wicehrabią!
Zwróciła się do niego drżąca, zapłoniona jak dziewczę.
— Kończ pan, bardzo proszę...
Lecz Arganton nie chciał. Przybycie hrabiny przerwało najefektowniejszy efekt jego poematu, efekt niewątpliwy, a takich rzeczy się nie przebacza! Ukłonił się i z chłodną, ironiczną grzecznością rzekł:
— Już skończyłem.
Poczem przyłączył się do innych gości, nie zwracając na nią wcale uwagi. Nieokreślony jakiś smutek ścisnął biednej kobiecie serce. Od pierwszego słowa mu się nie podobała, a myśl ta była dla niej nie do zniesienia. Pieszczoty Jacka, uszczęśliwionego przybyciem matki i dumnego jej powodzeniem w salonie, uprzejmość Moronvalów, nadskakiwanie wszystkich, wreszcie przekonanie, że jest królową uroczystości, wszystko to ledwie zdołało zatrzeć boleść, ujawnioną kilkominutowem milczeniem, które w podobnej naturze było czemś nadzwyczajnem.
Kiedy uspokoiło się zamięszanie, spowodowane jej przybyciem, każdy usiadł gotów słuchać głośnego i wyraźnego czytania. Majestatyczna Constant, towarzysząca swojej pani, umieściła
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/103
Ta strona została skorygowana.