tych ośmiu małych szczęk sprawiało fantastyczny widok. Panna Constant była przerażona.
Hrabina tego wszystkiego nie widziała, zapatrzona w swojego poetę, który stał oparty o drzwi salonu ze skrzyżowanemi rękami i błądzącym wzrokiem.
Marzył.
Jakże czuć było, że on daleko, porwany, w górę wzbity! Podniósł głowę, jak gdyby przysłuchiwał się jakimś głosom. Od czasu do czasu spuszczał wzrok, zniżał się ku ziemi, ale nie raczył na niej długo się zatrzymać. Hrabina czatowała, nie traciła nadziei, żebrała prawie tego błądzącego wzroku; lecz zawsze daremnie. Wzrok ten przesuwał się obojętnie po wszystkich, wyjąwszy ją, jak gdyby fotel, na którym ona siedziała, był dla niego próżny. Biedna kobieta tak strapiła się i zmięszała tą obojętnością, że zapomniała powinszować Moronvalowi świetnego powodzenia jego studium, które zakończyło się wśród oklasków i powszechnego zadowolenia.
Po wyraźnem czytaniu nastąpił urywek poezyi Argentona z akompaniamentem fisharmonii Labasindra. Tym razem — można zaręczyć — słuchała. Cała sentymentalność tych wierszy przelała jej się do serca, wątła, drżąca, rozwleczona leniwemi dźwiękami instrumentu. Hrabina wzruszona, oczarowana, tonęła w falach tej harmonii.
— Jakież to piękne! jakie piękne! mówiła, zwracając się do Moronvala, który słuchał jej
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/105
Ta strona została skorygowana.