z gorzkim uśmiechem, jak gdyby go żółcią nakarmił.
— Przedstaw mi pan pana Argenton, — prosiła zaraz po skończonem czytaniu... Ach, panie, jakież to cudowne! jaki pan szczęśliwy jesteś, posiadając taki talent!
Mówiła półgłosem, jąkając się, szukając słów, ona zwykle tak gwałtowna i wylana. Poeta skłonił się lekko, chłodno, jak gdyby mu to uwielbienie obojętnem było. Wtedy spytała, gdzie można znaleźć jego peezye,
— Nigdzie — odparł Argenton tonem uroczystym i urażonym.
Mimomolnie dotknęła najdrażliwszego punktu tej bolejącej dumy. To też znowu odwrócił się nie spojrzawszy nawet na nią.
Lecz Moronval skorzystał ze sposobności.
— Mój Boże! i to jest literatura!... Takie wiersze nie mają wydawcy... Talent, geniusz w ukryciu, nieznane, zmuszone do tego, ażeby błyszczały w kątach.
I zaraz dodał:
— Ach! gdyby można mieć pismo!
— Trzeba je mieć — rzekła hrabina żywo.
— Tak, lecz gdzie pieniądze?
— Ech! pieniądze się znajdą.... Niepodobna zostawiać takie arcydzieła w cieniu.
Oburzona rozprawiała teraz wymownie, kiedy poety nie było.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/106
Ta strona została skorygowana.