Strona:PL A Daudet Jack.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

także do tej sprawy. Szeptali, gestykulowali zakłopotani i zrozpaczeni, wychodzili i wracali, zacietrzewiali się, używali pojednawczych podstępów wszystko to, ażeby zmusić do pobicia się dwóch zuchów, którzy wcale do tego nie mieli chęci. Zresztą, nikt się nie troszczył o podobne zajścia, które na posiedzeniach literackich gimnazyum Moronvala zdarzały się bardzo często i które załatwiano zawsze w groźnej chwili. W ogóle były one tylko znakiem końca tych małych zebrań, gdzie każdy Chybiony z kolei stawał przy marmurowym kominku lub fisharmonii i objawiał swój geniusz.
Od godziny, pani Moronval, tknięta litością, wysłała spać Jacka i kilka młodszych „ciepłych krajów”. Inni ziewali, wytrzeszczali oczy, odurzeni tem, co słyszeli i widzieli.
Goście zaczęli się rozchodzić.
Papierowe latarnie, poszarpane od wiatru, jeszcze bujały przy drzwiach ogrodu. Uliczka była ciemna, wszystkie jej domy spały. Nawet kroki miejskiego sierżanta nie ożywiały błotnistego chodnika. Lecz nikt wśród tych hałaśliwych grup, które rozchodziły się, śpiewając, deklamując, rozprawiając, nikt nie zwracał uwagi ani na posępny chłód nocy, ani na kłęby padającej mgły.
Wyszedłszy do alei, spostrzegli, że omnibusy już nie kursują. Każdy więc z biedaków puścił się odważnie w swoją drogą. Złotołuska chimera oświecała i skracała im drogę a złudzenie ogrze-