— Nie bój się mój Jacku, matka nie pójdzie.... wrócisz tu do niej....
Dziecko jeszcze się wahało.
— Idź, mój drogi!.. rzekła pani de Barancy z gestem królowej.
Wyszedł natychmiast milcząc, bez skargi, jak gdyby go życie już zgniotło i przygotowało do wszystkich ciężarów.
Po jego wyjściu zapanowało w gabinecie przez chwilę milczenie. Słychać było tylko kroki dziecka i jego towarzysza, idących z szelestem po stwardniałym od zimna piasku, trzask ognia, świergotanie ptastwa na gałęziach, dźwięki fortepianu, śpiewy, szum pełnego domu, cały zimą przez zamknięte okna stłumiony hałas wielkiego pensyonatu w godzinach lekcyi.
— Dziecko to musi panią bardzo kochać, rzekł rektor, którego wzruszył wdzięk i uległość Jacka.
— Jakże mnie nie ma kochać? odpewiedziała pani de Barancy, może nieco melodramatycznym tonem; biedaczek niema na świecie nikogo prócz matki!
— Ach! pani wdowa?
— Niestety! tak, panie przełożony.... Mój mąż umarł przed dziewięciu laty, w samą rocznicę naszego małżeństwa i wśród okoliczności bardzo bolesnej... O! panie opacie, powieściopisarze, którzy z tak daleka sprowadzają wypadki dla swoich bohaterek, ani się domyślają, że nieraz najprostsze życie może wypełnić dziesięć romansów.... Moje
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/13
Ta strona została skorygowana.