wnych oczach widział upiększone odbicie własnego obrazu i z rozkosznem upodobaniem egoisty wpatrywał się w nią, jak kobieta w zwierciadło, które jej urodzie pochlebia. Lecz Argenton chciałby, ażeby na to lustro nikt nie tchnął, żeby się w niem nikt prócz niego nie przeglądał, żeby ono nie zachowywało w cieniu przeszłości obrażającego wspomnienia innych obrazów.
Temu niepodobna było zaradzić. Ida nie mogła tu nic więcej zrobić, tylko, jak zwykle, żałować: „Czemu tak późno cię poznałam?” — co wszystko nie łagodziło udręczeń na przeszłość zwróconej zazdrości, zwłaszcza gdy ją potęgowała nadzwyczajna duma.
— Powinna była mnie przeczuć — myślał sobie Argenton, czerpiąc z tej myśli tłumiony gniew, który dziecko samym widokiem w nim budziło.
Nie mogła przecież wyrzec się, porzucić tej miłej przeszłości ze złotemi włosami. Lecz pomału, pod wpływem poety, dla uniknięcia przykrych spotkań, przy których każde przeszkadzało drugiemu, wprowadziła zwyczaj rzadszego bywania Jacka u siebie i sama nie tak często go odwiedzała w gimnazyum. Weszła więc na drogę poświęcenia, a to pierwsze nie było najmniejszem. Co do pałacu, powozu, całego zbytku, w którym żyła, biedna kobieta gotowa była wszystko porzucić, i oczekiwała tylko od Argentona znaku, ażeby pożegnać „dobrego przyjaciela”.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/132
Ta strona została skorygowana.