Strona:PL A Daudet Jack.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

— Zobaczysz — mówiła do niego — ja ci będę pomagać, pracować. A wreszcie nie będę dla ciebie ciężarem. Zawsze zostanie mi trochę pieniędzy.
Argenton wahał się jeszcze. Był to, mimo swojej pozornej egzaltacyi, bardzo chłodny, trzeźwy umysł, systematyczny i pełen nałogów mieszczuch, rozumujący aż do głupoty.
— Nie, nie... Poczekajmy jeszcze. Przyjdzie czas, kiedy będę bogaty, a wtedy...
Odnosiło się to do jego starej ciotki z prowincyi, która mu przysyłała pieniądze i po której niezawodnie kiedyś wszystko by odziedziczył. Poczciwa kobieta już była stara.
Robili więc oboje piękne projekta na przyszłość. Postanowili wyjechać na wieś blizko Paryża, aby korzystać z jego światła, i zarazem tak daleko, aby uniknąć jego gwaru. Będą mieli własny domek, którego plan dawno już poeta obmyślał — niziutki z tarasem włoskim, przystrojony winem, a nad drzwiami u wejścia dewiza: Parva domus, magna quies. „Mały dom, wielki spokój”. Tu miał pracować, napisać książkę, swoją książkę, Córkę Fausta, o której od dziesięciu lat mówił. Później, zaraz po Córce Fausta, Kwiaty Boskej męki tom poezyi, i Spiżowe struny, nielitościwe satyry. Miał więc w głowie mnóstwo wakujących tytułów, nadpisów, stosy tomów — niczem jeszcze niezapełnionych. Wtedy zjawią się wydawcy, będą musieli przybyć! Poeta będzie bogaty, sławny,