może zostanie członkiem akademii, lubo ta instytucja bardzo upadła, spróchniała.
— To nic, nic nie szkodzi — mówiła Ida. Trzeba do niej należeć. I już widziała siebie w dzień uroczystości ukrytą w kąciku akademii, drżącą, skromnie ubraną, jak przystoi żonie znakomitego człowieka.
Oczekując tego wszystkiego, jedli gruszki od „dobrego przyjaciela”, który między dobrymi przyjaciółmi był najwygodniejszym i najmniej przewidującym.
Argenton chwalił te przeklęte gruszki, lecz jadł je ze złym humorem, wściekał się, zgrzytał zębami i mścił się na biednej Idzie, raniąc ją ostremi przycinkami, dotykającemi drażliwych stron jej życia.
W ten sposób mijały dnie i tygodnie, nie sprowadziwszy żadnej zmiany do stosunków, prócz bardzo znacznego ich oziębienia między Moronvalem a jego profosorem literatury. Mulat, oczekujący ciągle stanowczej decyzyi hrabiny w przedmiocie pisma, podejrzywał, że Argenton jest przeciwnym jego planowi, wypowiadał głośno swoje o nim przekonania.
Pewnego poranku, w czwartek, kiedy już Jackowi zabroniono częściej wychodzić, spoglądał zasmucony przez szyby rekreacyjnej sali na piękne wiosenne niebo, błękitne, szeroko rozwarte, napełniające tęsknotą do ruchu i swobody.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/134
Ta strona została skorygowana.