dok śród białych, pysznie rozpostartych pawiów i małych chińskich, ubarwionych kaczek, które swobodnie pluskały się w swojem szczupłem jeziorku.
Pomału ogród się zapełnił. Był już teraz światowym, głośnym, ożywionym. Nagle między dwoma alejami dziwny, fantastyczny widok wprawił Madu w tak wielkie uniesienie, że Murzyn stał nieruchomy, niemy, nie mogąc ani jednem słowem wyrazić swego zdumienia i zachwytu.
Po nad ogrodzeniem kraty, prawie sięgającej wysokości drzew, pokazały się dwa słonie, które naprzód wystawiły tylko ogromne głowy i poruszające się trąby. Postępowały, kołysząc na swych szerokich grzbietach jakąś pstrokatą gromadę — kobiet z jasnemi parasolkami, dzieci w słomianych kapeluszach na ciemnych i blond głowach, z włosami w barwiste wstążki ubranemi.
Za słoniami wysunął się drugi orszak, girafa z wyciągniętą szyją, na której wysoko niosła swoją poważną i dumną główkę. I na niej siedzieli ludzie. Szczególna ta karawana defilowała po krętej alei między koronkami młodych gałęzi, śmiejąc się i hałasując, ożywiona wysokością wzniesienia, świeższem powietrzem i jakąś nieokreśloną obawą, którą miłość własna hamowała.
W promieniach gorącego słońca wiosenne materye wydawały się bogate i miękkie, a wszystkie kolory odbijały się na grubej chropowatej
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/141
Ta strona została skorygowana.