— Pani, rzekł ksiądz, oddałbym wszystko za to, ażeby uniknąć tego objaśnienia; lecz ponieważ pani mnie do niego zmusza, winienem oświadczyć, iż zakład, którym kieruję, wymaga od rodzin powierzających mu swoje dzieci wyjątkowych warunków moralności.... Nie brak w Paryżu instytucyj świeckich, w których Jack pani znajdzie wszelką niezbędną opiekę; lecz u nas jest to niemożliwem. Błagam panią — dodał, widząc jej ruch oburzenia — nie każ mi usprawiedliwiać się dalej...... Nie mam prawa o nic panią pytać i niczego wyrzucać.... żałuję przykrości, jaką pani w tej chwili sprawiłem, i uwierzyć proszę, że surowość mojej odmowy jest tyle dla mnie, ile dla pani bolesną.
W czasie mowy księdza na twarzy pani de Barancy odbijały się wszystkie wyrazy boleści, wzgardy i wstydu. Naprzód usiłowała zachować spokój, trzymając podniesioną głowę i nie zrzucając światowej maski; lecz życzliwe wyrazy rektora, padając na tę dziecięcą duszę, roztopiły ją w skargi, łzy, wyznania, w głośne i rozpaczliwe rozrzewnianie.
Och tak! była nieszczęśliwą. Nikt nie wiedział ile dla tego dziecka wycierpiała.
A więc tak, biedny chłopczyna nie miał nazwiska, nie miał ojca; lecz czy słuszną było względem niego rzeczą poczytywać mu nieszczęście za zbrodnię i pociągać go do odpowiedzialności za błąd rodziców.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/15
Ta strona została skorygowana.