Strona:PL A Daudet Jack.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

Jack opierał się. Chociaż był nieszczęśliwym, kraj Madu-Gheza nie zachęcał go. Ogromna mosiężna czerwona miednica, napełniona ściętemi głowami, wcale go nie nęciła.
— Dobrze — rzekł murzynek spokojnie — ty zostać gimnazyum, ja pojechać sam.
— A kiedy pójdziesz?
— Jutro, — odparł murzyn stanowczym głosem — i zaraz zmrużył oczy, ażeby zasnąć, jak gdyby potrzebował wszystkich swoich sił.
Nazajutrz był „dzień metody”, jak mówiono w gimnazyum. W dniu tym zbierano się na wykład pani Decostère w dużym salonie dla tego, że organek był potrzebny do wyraźnego czytania. Wchodząc tam, Jack spostrzegł Madu, froterującego spokojnie obszerny salon, i sądził, że murzyn zrzekł się swojej podróży.
Już parę godzin „małe cieple kraje” pracowały i wykrzywiały szczękę dla „ukształtowania słów”, kiedy pokazała się w uchylonych drzwiach głowa Moronvala.
— Czy Madu jest tutaj?
— Nie, mój dobry, odpowiedziała pani Moronval-Decostère, wysłałam go na targ po zapasy żywności.
Ten wyraz: zapasy żywności — sprowadził na twarze dzieci takie uradowanie, że gdyby zażądano, mogłyby doskonale odrazu go ukształtować. Tak je skąpo żywiono! Jack, mniej wygłodzony, myślał o wczorajszej rozmowie, która wy-