Strona:PL A Daudet Jack.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

słuchana przed zaśnięciem pozostała mu w głowie jak sen.
Moronval za chwilę ukazał się znowu:
— I cóż Madu?
— Jeszcze nie wrócił... Nie rozumiem tego... rzekła mała kobieta, również nieco zaniepokojona.
Dziesiąta, jedenasta, Madu nie ma. Lekcya od dawna się skończyła. Była to pora, w której zwykle, z ciasnej i biednej kuchni w suterenie rozchodziły się gorące zapachy i rozbudzały szalony apetyt w uczniach. Tego poranku nic nie było, ani jarzyn, ani mięsa, bo Madu nie wrócił z targu.
— Może mu się co stało.... mówiła pani Moronval, bardziej wyrozumiała, niż jej rozgniewany mąż, który co chwila wychodził do drzwi i z kijem w ręku czatował na przybycie murzynka.
W końcu dwunasta wybiła na wszystkich wieżach, na wszystkich sąsiednich dzwonnicach, na wszystkich zegarach, głosząc godzinę obiadu, rozdzielającą dzień pracy na dwie równe części. Wesoły ten dźwięk odbił się posępnie w zgłodniałych żołądkach mieszkańców gimnazyum. I podczas gdy w fabrykach naokoło zapanowała cisza, a nawet w ubogich domkach zaułka z płonących ognisk rozchodził się szum smażenia i apetyczny dym, próżnujący mistrze i ucznie zatopili się w szalonem oczekiwaniu niedoszłej manny. Zgłodzony zakład, bez żywności, wyglądał jak tratwa, ginąca rozpaczliwie wśród oceanu — jedzących. „Małe ciepłe kraje” miały wyciągnięte