Strona:PL A Daudet Jack.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

go porzuciła. Wszakże jedna rzecz niepokoiła go co do podróży Madu: piękna pogoda w dniu odejścia nagle się zmieniła w dniu ucieczki. Teraz padały ulewne deszcze, grad, nawet śnieg, między któremi wiosna usiłowała zgromadzić swoje zbłąkane promienie. Nie mało kosztowało ją to trudu; po chwilowych błyskach słońca zaraz wiatr, który dął nieustannie, sprowadzał tumany gradu z deszczem, tak dalece, że „małe ciepłe kraje”, śpiące pod oszklonym, drżącym i trzeszczącym sufitem, owiane z zewnątrz wiatrem, który trząsł wiotką budowlą — mogły śnić, że przebywają długą podróż, doznawać wrażeń pełnego morza i niebezpieczeństw bez ratunku.
Otulony kołdrami dla uchronienia się od wiatru, który gwiżdżąc w sypialni smagał jak rzemieniami, przebiegał Jack myślą drogę, jaką przedsięwziął Madu-Ghezo. Widział go przyczajonego do rowu lub w zakątku lasu, wystawionego na zawieje i ulewy w czerwonym kaftanie, który go nie mógł zabezpieczyć od niepogody.
Ale.... rzeczywistość jest okropniejszą niż wszystkie przypuszczenia.
— Znaleziono go! wykrzyknął Moronval jednego poranku, wpadając do jadalni w chwili, gdy uczniowie siadali do jedzenia. Znaleziono go! Mam zawiadomienie z prefektury policyi.... Prędko, mój kapelusz, laskę.... biegnę po niego do aresztu.
Znajdował się w stanie okrutnego oburzenia i złośliwej radości.