Strona:PL A Daudet Jack.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

Ale jakim wzrokiem!
Wyostrzona i cięta szabla krzyżowała się w powietrzu z biedną żelazną szpadką, pogiętą, złamaną i odrazu zwyciężoną.
Kiedy Jack spostrzegł w ogrodzie tę twarz czarną, nędzną, pomarszczoną, zmalałą wśród gałganów, ledwie poznał królewicza.
— Dzień dobry — rzekł Madu, przechodząc, z nieopisanym smutkiem:
Przez cały dzień nie było wcale o nim mowy. Lekcye i rekreacye odbywały się zwykłą koleją. Tylko kiedy niekiedy, w dość częstych odstępach czasu, słychać było silne uderzenia i okropne jęki w pokoju mulata. Nawet wtedy, gdy ten złowrogi hałas ustawał, przerażonemu Jackowi zdawało się, że go jeszcze słyszy. Pani Moronval, słysząc to, wyglądała również bardzo wzruszona, i nieraz książka drżała jej w rękach wszystkiemi kartkami. Do obiadu dyrektor usiadł zmęczony, lecz uradowany:
— Nędznik! — rzekł, zwracając się do żony i doktora Hirscha; nędznik! — do jakiego stanu mnie doprowadził!
Rzeczywiście zdawało się, że trud wyczerpał mu siły.
Wieczorem w sypialni Jack zastał łóżko obok swojego zajęte. Biedny Madu do takiego stopnia doprowadził dyrektora, iż sam nie mógł położyć się spać bez cudzej pomocy.