Strona:PL A Daudet Jack.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

— Ach, panie opacie, panie opacie, błagam....
Mówiąc to, ruchem zapomnienia, który w mniej ważnej okoliczności śmiech mógłby wywołać, ujęła rękę księdza, piękną, białą, biskupią rękę, którą poczciwy ojciec starał się łagodnie usunąć, nie bez pewnego zakłopotania.
— Uspokój się, kochana pani..., rzekł ksiądz przerażony tym wylewem i łzami. Płakała ona bowiem jak dziecko, łkała, dusiła się, z naiwną niewstrzemięźliwością natury nieco pospolitej.
Biedny opat myślał: mój Boże, co jabym zrobił, gdyby ona tu zemdlała?
Lecz wyrazy, któremi starał się uspokoić, jeszcze bardziej ją rozrzewniały.
Chciała się usprawiedliwić, wyjaśnić wszystko, opowiedzieć swoje życie; przełożony więc pomimo woli musiał słuchać niejasnego, przerywanego, zadyszanego i niewykończonego opowiadania, w jakie rzuciła się bez pamięci, rwąc co chwila nić przewodnią i nie zastanawiając się nawet, jak z tego labiryntu wyjść zdoła.
— Nazwisko de Barancy nie było jej nazwiskiem.... Och! gdyby mogła swoje powiedzieć, wywołałoby wielkie ździwienie. Lecz honor jednej z najstarożytniejszych rodzin Francy i, pojmujecie, jednej z najstarożytniejszych, był z tem nazwiskiem związany, raczej więc zabić by się pozwoliła, niż je sobie z ust wydrzeć dała.
Rektor chciał protestować, zapewnić ją, że niema wcale zamiaru niczego z niej wyciągać, lecz