Strona:PL A Daudet Jack.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

Decostére, ani o wiedzy doktora, czuwającego nad łożem królewicza, ani o czystości powietrza zakładu. Najbardziej wzruszającą stroną tych pochwał była jednozgodność i odpowiedniość ich wyrażeń.
Wreszcie jednego majowego poranku Paryż, który, mimo swoich rozlicznych gorączkowych zajęć, zawsze ma otwarte oko na wszystko, co się dzieje, ujrzał ciągnący się wzdłuż bulwarów niezwykły i bogaty orszak pogrzebowy. Czterech małych czarnych uczniów trzymało sznury wyższej klasy karawanu. Z tyłu żółtoskórny w fezie — nasz przyjaciel Said — niósł na aksamitnej poduszce jakieś dziwaczne ordery, niby insygnia królewskie. Za nim szedł mulat w białym krawacie, około niego Jack i inne „ciepłe kraje”. Zamykali orszak profesorowie, przyjaciele domu, wszyscy Chybieni, posuwający się w nieładzie, z zasmuconemi minami. Ileż tam było zgiętych grzbietów, wykrzywionych i przez los wypoliczkowanych twarzy, który wycisnął na nich niezatarte ślady swych pięciu palców; ile przyćmionych spojrzeń, oskubanych głów, otoczonych jeszcze aureolą marzeń; ile tam było wyszarzanych palt, przydeptanych trzewików, zawiedzionych nadziei, nieziszczonych ambicyj.!... Wszystko to wyglądało ubogie, zakłopotane jasnem światłem dnia; ponury ten orszak był bardzo odpowiednim dla zdetronizowanego królewicza. Alboż ci nieszczęśliwi marzyciele nie byli również pretenden-