Wynoszono na ganek meble, fotele, kanapy, których delikatnego koloru obicia, przeznaczone do przyćmionego buduaru, w dziennem świetle wydawały się jak w nieswoim żywiole. Zwierciadło, amorkami otoczone, stało na zimnej płycie u wejścia śród kwiatów, zdjętych firanek i małego żyrandola z kopalnego kryształu. Po schodach krążyły wystrojone damy, których drobne stopki krzyżowały się na dywanach ze śladami po ogromnych trzewikach komisyonerów, którzy znosili meble.
Ogłupiony Jack wszedł z tłumem na schody i zaledwie poznał mieszkanie, tak dalece pokoje wydały się zmienione nieporządkiem i przestawionemi z jednego miejsca w drugie meblami. Przychodzący otwierali próżne szuflady, badali rękami drzewo kufrów i okrywającą krzesła skórę, rozglądali się zuchwale na około; jakaś elegantka, przechodząc około fortepianu, nie zdjąwszy rękawiczek, zagrała. Dziecku zdawało się, że śni, widząc swój dom opanowany tą ciżbą osób, między któremi nie znał nikogo i koło których przechodził niepostrzeżony, jak gdyby obcy.
Gdzie była matka?
Chciał wejść do salonu, lecz tłum go nie dopuścił, patrząc na coś w głębi pokoju. Jack był za mały, ażeby mógł dojrzeć; słyszał tylko jakieś wywoływania cyfr i lekkie uderzenie młotkiem w stół.
— Dziecinne łóżko z baldachimem, złocone i kryte jedwabiem!
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/172
Ta strona została skorygowana.