Strona:PL A Daudet Jack.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

I czarne łapy wyniosły jego łóżeczko, które dostał od „dobrego przyjaciela” i na którem miewał najprzyjemniejsze sny. Chciał krzyknąć:
— Przecież to moje łóżko. Nie dam go wynieść!...
Ale powstrzymało go uczucie wstydu. Oszołomiony, bezprzytomny, błądził, szukając matki po wszystkich pokojach, wśród nieładu otwartego mieszkania, do którego wchodził gwar bulwaru i jego olśniewające światło — gdy nagle poczuł, iż go ktoś ujął za rękę:
— Jakto! panie Jack, nie jesteś już na pensyonacie?
Była to Constant, garderobiana matki. Ubrana świątecznie, w czepku z różowemi wstążkami, jak teatralna posługaczka, zakłopotana, zdawała się byś czemś bardzo zajęta.
— Gdzie mama? z cicha zapytał malec, takim trwożliwym, czułym głosem, że aż gruba totumfacka uczuła wzruszenie.
— Twojej matki tu niema, mój biedny.
— Gdzież ona jest?.. Co się stało?.. Co znaczą tutaj ci ludzie?
— Kupują. Chodź pan ztąd. Zejdźmy do kuchni.... Tam swobodniej pomówimy.
W suterenie było liczne zebranie — Augustyn, Pikardka, i służba z sąsiedztwa. Szampańskie wino krążyło żywo na zatłuszczonym stole, przy którym niegdyś wieczór postanowiono o losie Jacka. Przybycie dziecka sprawiło wrażenie; oto-