Strona:PL A Daudet Jack.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

trzu czuć było smołę, kamienny węgiel — podróż. Następnie przestrzeń zacieśniła się. Kępa ogromnych drzew kąpała w wodzie swoje stare korzenie, tak, iż mogłeś pomyśleć, że znajdujesz się o dwadzieścia mil od Paryża lub przed trzema wiekami. Z tej nizkiei drogi miasto przedstawiało szczególny widok. Domy zgłębi swego odbicia wydawały się wyższe, przechodnie liczniejsi i ścieśnieni przez odległość. Na poręczach mostów i wybrzeży widać było szeregi głów, spartych na leniwie rozłożonych łokciach. Rzekłbyś, że ze wszystkich kątów Paryża zeszli się próżniacy, znudzeni, zrozpaczeni, ażeby swoje nieme rozmyślanie powierzyć wodzie, niby sen zmiennej, lecz równie jednostajnej jak najsmutniejsze życie. Co za tajemnica spoczywa w biegu tej żyjącej wody, że tylu nieszczęśliwych patrzy na nią, w postawach tak zniechęconych, osłupionych lub kuszonych?.. Gdy Jack zatrzymywał się na chwilę, ażeby odetchnąć, zdawało mu się, że wszystkie te oczy śledzą go i ścigają. Więc biegł.
Lecz nadeszła noc.
Arkady mostu zamieniły się w jakąś czarną przepaść, wybrzeże opustoszało, rozjaśnione tylko niepewnem światłem, które przebłyskuje z najciemniejszej wody. Widać było zaledwie grzbiety domów, skrawki dachów, kominów, dzwonnic, matowej czarności, odbijającej się na jasnem tle świateł. Cienie powietrza splotły się z mgłą wody w jakiś pas blady, zamazany, w którym zapalone