Strona:PL A Daudet Jack.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

miał opartą na stosie kamieni, a wyglądał na ich białości jak bezładna kupa gałganów.
Jack zatrzymał się przerażony, nogi pod nim się zachwiały, drżał, nie mógł postąpić kroku. W dodatku to coś nieokreślonego i chrypiącego zaczęło się poruszać, stękać i przez sen przeciągać.
Dzieciakowi przyszła na myśl kobieta w czerwonym kaftanie, z srogim wzrokiem, postacie łotrów włóczących się po pod murami; myślał więc sobie: to, co śpi, musi być jedną z takich spodlonych twarzy — i drżał, widząc otwierające się oczy, powstające długie i bezładne ciało, z trzewikami wyciągniętemi w błoto na drodze.
Cała ciemność zapełniła się w jego wyobraźni temi strasznemi poczwarami. Zdawało mu się, że wyłażą z głębi rowów, że mu zagradzają drogę, że gdyby tylko w którąkolwiek stronę wyciągnął rękę, dotknąłby się jednej z nich. Nędznik upadł na stos kamieni, ażeby przetrawić wino lub występek; mógłby się zbudzić, rzucić na Jacka, który nie zdołałby nawet krzyczeć...
Nareszcie światło i jakieś głosy na drodze wyprowadziły nagle dziecko z odrętwienia. Oficer, wracający do swojego fortu — do jednego z małych, wysuniętych naprzód Paryża — szedł ze swoim ordynansem, który z powodu ciemnej nocy niósł przed nim latarnię.
— Dobry wieczór panom — rzekł malec cichym, drżącym od wzruszenia głosem.
Żołnierz podniósł latarnię w kierunku głosu.