Strona:PL A Daudet Jack.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

ciężkim i cichym lotem powracają do swoich tajemniczych siedzib, skowronek zrywa się z roli i z rozpostartemi skrzydłami unosi się nad nią ze swym drżącym śpiewem i przeciąga tę pierwszą niewidzialną bruzdę, która w piękne dni letnie łączy wielki spokój nieba z ożywionym gwarem ziemi.
Malec już nie szedł, lecz wlókł się. Spotkał starą babę w łachmanach, ze złośliwą twarzą, która prowadziła kozę. Zapytał jeszcze raz:
— Daleko do Etiolles?
Stara spojrzała na niego dzikim wzrokiem i wskazała wązką, kamienistą dróżkę, ciągnącą się po nad brzegiem lasu. Pomimo znużenia szedł Jack nie zatrzymując się. Słońce już rozgorzało, jutrzenka zamieniła się na ognisko oślepiających promieni. Jack wiedział, że się zbliża. Szedł zgarbiony, chwiejąc się i potykając o kamienie, które mu pod nogi wpadały, ale szedł....
Nakoniec ujrzał na górze dzwonnicę, wyższą nad inne dachy, otoczone massą zieloności. Jeszcze jeden wysiłek. Trzeba tam dojść. Lecz siły opuszczają.
Upada, podnosi się, znowu upada i przez powieki, przymykającemi się oczami widzi niedaleko mały domek, obsadzony winem i kwitnącemi krzewami, które go okrywały aż do szczytu gołębnika i czerwonej wieżyczki. Po nad drzwiami, między kołyszącym się i rozkwitłym już bzem,