— Gdzie on jest — myślało dziecko — który zajmuje pokój?... Czemu go nie widziałem? W końcu, zmęczony prześladującym go, jak pytanie lub wyrzut, wzrokiem obrazu, Jack wstał i poszedł do matki.
Karmiła ona drób z niezręcznością elegantki, z małym palcem podniesionym w górę, z suknią z boków uniesioną, z pod której widać było rurkowaną spódnicę i z wysokiemi obcasami buciki. Matka Archambauld śmiejąc się z jej niezgrabności, robiła budkę dla królików. Ta matka Archambauld była żoną gajowego, zajmowała się gospodarstwem i kuchnią w Olszynach, — tak nazywano we wsi miejscowość, w której mieszkała matka Jacka, dla tego, że w końcu ogrodu posadzona była grupa małych olszyn.
— O Jezu! jakiego pani ma ładnego chłopca.... krzyknęła w zachwyceniu wieśniaczka, zobaczywszy Jacka.
— Nieprawda, co wam mówiłam matko Archambauld?...
— Ale on podobniejszy do mamy niż do papy.... Dzień dobry, mój śliczny. Pozwolisz się pocałować?
I rubaszna wieśniaczka przycisnęła twarz dziecka do swojej starej skóry, przesiąkłej kapustą, którą dawała królikom.
Przy wyrazie „papa” Jack podniósł głowę,
— Jeżeli nie możesz spać, chodź, pokażę ci dom — rzekła matka, która nie lubiła nigdy zaj-
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/199
Ta strona została skorygowana.