liści, bądź ginący gdzieś w powietrznej, świetlanej oddali, aż po za wzgórzami Sekwany.
— Tutaj on pracuje — stając na progu, rzekła matka świątobliwym tonem.
Nie potrzebował Jack zapytywać, kto był ów on — tak szanowany.
Półgłosem, jak w świątyni, mówiła dalej matka, nie patrząc na syna:
— Teraz jest w podróży.... Powróci za kilka dni. Napiszę mu, że tu jesteś; będzie bardzo kontent, gdyż pomimo surowego widoku, jest to najlepszy człowiek i kocha cię.... Trzeba, żebyś go także kochał, mój dobry Jacku... Inaczej, między wami dwoma, byłabym bardzo nieszczęśliwą.
Mówiąc to, wpatrywała się w wiszący na ścianie w głębi pokoju portret Argentona, którego fotografowaną kopię widział Jack w pokoju. Wizerunki poety znajdowały się wszędzie, nie mówiąc o biuście z florenckiego bronzu, który królował na środku trawnika przy wejściu do ogrodu. Szczególniej zaś uderzało to, że w całym domu, prócz jego niebyło żadnego innego portretu.
— Przyrzekasz mi mój Jacku, że go będziesz kochał.... powtarzała nierozsądna, stojąc przed surowem i wąsatem obliczem.
Malec opuścił głowę i z wysiłkiem odpowiedział:
— Przyrzekam.
Wtedy zamknęła drzwi, i w milczeniu zeszli ze schodów.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/201
Ta strona została skorygowana.