Jedyna chmurka w tym pamiętnym dniu.
Im było tak dobrze samym we dwoje, w dużej jadalnej sali, zastawionej fajansami, w której kapuściana zupa wydawała woń arystokratycznej fantazyi. Słychać było, jak matka Archambauld spiesznie myła w kuchni talerze. W około domu panowała cisza, prawdziwy wiejski spokój, niby stróż tajemniczy. Jack ciągle zachwycał się swoją matką. Ona również utrzymywała, że ładny, że wyrósł i że dość tęgi na jedynaście lat. Za każdym kawałkiem jedzenia całowali się jak dwoje kochanków.
Wieczorem mieli gości. Ojciec Archambauld przyszedł po żonę jak zwykle, gdyż mieszkali daleko w lesie. Posadzono go w jadalni.
— Kieliszek wina, ojcze Archambauld! Za zdrowie mojego malca.... Prawda, że ładny. Będziesz go pan brał czasami z sobą do lasu?
— Ma się rozumieć, że będę go brał, pani Argenton.
I rudy, smagławy olbrzym, postrach polujących ukradkiem na cudzym gruncie, podnosząc do ust kieliszek, spoglądał w prawo i lewo, wzrokiem, który nocne czaty między gałęziami i krzakami tak wydoskonaliły i tak uczyniły ruchomym, iż nie mógł go na jednym punkcie zatrzymać. Naszego przyjaciela Jacka podrażniło nieco nazwanie jego matki imieniem Argentona. Lecz ponieważ nie miał dokładnego pojęcia o godności i obowiązkach życia, jego dzięcięca płochość uniosła
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/202
Ta strona została skorygowana.