Strona:PL A Daudet Jack.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

dy żona przed odejściem do „Paryżan” dawała mężowi śniadanie w czyściutkim i chłodnym pokoju z jasno zielonem papierowem obiciem, na którem niezliczoną, ilość razy powtarzali się zaczajeni strzelcy i uciekające króliki. Następnie udawał się z gajowym do psiarni, pełnej psów, które skomlały, szczekały, skakały, cisnęły się do kratki drzwiczek, aż rozpuszczone, z krótkiemi, długiemi, szerokiemi pyskami, z uszami to zwieszonemi, to stojącemi — rozlatywały się po wszystkich kątach podwórza w pierwszem uniesieniu szczęścia i swobody. A jak skakały, jak się umizgały zdala do wspólnej miski i słomy w psiarni! Duńskie z żółtemi centkami, łatwo oswajające się i uległe, małe płaskie jamniki, przeznaczone do wkopywania się w ziemię i kurczące się w biegu, nieposłuszne gryfy, z długą załażącą im w oczy, jak aksamit gładką sierścią, którą łasząc się, ciągle potrząsały, dalej psy afrykańskie, nieco do polowania za duże i za zbytkowne, wreszcie rasowe charty — wszystkie gatunki tu się znalazły. Ojciec Archambauld poważnie napominał swoich uczniów, trzymał na mocnej obroży, bił batem, patrzał surowym wzrokiem, który na pewnych zwierzętach sprawia takie wrażenie, poskramia je, przytłacza, powala na ziemię przerażone i drżące. Jack, spoglądając na tę swawolę, myślał nieraz:
— Ot znowu jeden, co wcale nie rozumie systematu.