Strona:PL A Daudet Jack.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

I chętnie poszedłby do lasu, ażeby z nim podzielić tę swobodną od trosk zabawę na świeżem powietrzu, której w nim domagał się nadmiar życia.
Mały Jack uszczęśliwiony był i dumny, towarzysząc gajowemu po lesie, idąc obok tego groźnego człowieka, który był postrachem okolicy a z fuzyą na ramieniu wyglądał jak wojownik. Z nim razem poznał Jack szczegółowo las, jego życie i mieszkańców, którego niewtajemniczeni nie znali. Zamiast szelestu pomiędzy liściami, ponurego szmeru pod trawą, milknącego za każdym odgłosem kroków, miał przed sobą spokojny widok zwierząt swobodnie idących do swych zajęć i przyjemności. Tu samica bażant, otoczona pisklętami, dziobiącemi w mrowiskach białawe niby perły jajeczka, tam sarny, objadające krzewy, przebiegające aleje, ze zdziwionym zwrokiem, z wyciągniętemi łapkami, bardziej rozigrane niż bojaźliwe; dalej znowu zające przy brzegu lasu na zoranej ziemi, króliki i kuropatwy.
Po za szpalerem wysmukłych, młodych gałęzi, pomiędzy któremi rozkwitła tarnina wysuwała swoje białe pachnące bukiety, poruszały się i biegały te istoty, osłonięte cieniem wysokich wierzchołków. Gajowy pilnował jam, gniazd z jajami, wytępiał szkodliwe zwierzęta, żmije, sroki, wiewiórki, leśne myszy i krety. Płacono mu od głowy lub ogona za tych niszczycieli. Co pół roku odnosił do Corbeil, do podprefektury, całą kollek-