cyę tych zeschłych szczątków, któremi codziennie napełniał swoją torbę.
Ach! gdyby on mógł także w nią włożyć głowy wszystkich niszczycieli zwierzyny, a nadewszystko złodziejów, którzy kradną drzewo! Drzewa jeszcze bardziej lubił, niż zwierzęta. W miejsce jednej sarny — mawiał ojciec Archambauld — będzie druga; za jednego zabitego bażanta, urodzi się na wiosnę tysiące innych. Lecz drugie drzewo nie prędko wyrośnie!
A jak pielęgnował, jak śledził najmniejszą chorobę! Pomiędzy innemi drzewami, miał mnóstwo sosen napadanych przez boestrichy, które go czyniły bardzo nieszczęśliwym. Są to malutkie robaczki, które, nie wiadomo zkąd, przybywają miliardami w zbitych szeregach, wybierają najpiękniejsze, najsilniejsze i najzdrowsze drzewo i oblegają je. Przeciw tym strasznym napadom sosna ma żywicę, i całą siłą tego soku, którego upływ zabiera jej cząstkę życia, stara się oprzeć wrogowi. Zalewając potokami żywicy robaki i jajka złożone we włóknach kory, wycieńcza się i wysusza w tej, prawie zawsze bezużytecznej walce. Jack zajmował się losem biednych drzew, widział, jak sączyły ten wonny sok, te łzy roślinne, ciężko spadające niby krople czystego bursztynu. Niekiedy sosna unikała zguby; lecz częściej niszczała, zamierała, i po kilku dniach kolos, ukoronowany śpiewem ptaków, rojem pszczół, szmerem wylęgłych na nim żyjątek i trącającego
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/213
Ta strona została skorygowana.