Strona:PL A Daudet Jack.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

Jednakże, przebiegając codziennie las w towarzystwie gajowego, zrobił sobie nieprzyjaciół. Przy brzegach bowiem boru mieszkała gromada kryjomych myśliwych, którym czujność Archambaulda czyniła życie przykrem i którzy zaprzysięgli mu zemstę do śmierci. Ponuro i bojaźliwie przy spotkaniu obu uchylali czapki, lecz gdy Jack sam szedł, grozili pięścią. Nadewszystko zaś jedna stara baba, nazwiskiem matka Sale, z czerwoną, okrostowaciałą twarzą, z wązkiemi, zaklęsłemi ustami, nawet w śnie go prześladowała. Kiedy po zachodzie słońca żegnał gajowego i wracał do Olszyn, spotykał zawsze na drodze starą złodziejkę drzewa, siedzącą przy brzegu rowu z wiązką chrustu, niby fantastyczny Nikodem, którego pokazują dzieciom na księżycu, jak przecina światło swoją szatańską, przyzwyczajoną do ognia figurką. Nie ruszała się, nie zatrzymywała Jacka, który hamował się od biegu; i wtedy dopiero, gdy przeszedł, przeciągłym głosem i pospolitym akcentem prowincyi Isle-de-France, wołała za nim:
— Hej, ty!... Czemu tak zmykasz? Dobrze ja cię widziałam!... Poczekaj-no trochę, nos ci naostrzę....
Wtedy podnosiła się i udawała, że go ściga z nożem, uradowana strachem dziecka. Jack słyszał za sobą jej przyśpieszone kroki i trzeszczenie chrustu, wracał więc do domu zadyszany. Ale strach dodawał poezyi lasowi, z którego wspania-