Strona:PL A Daudet Jack.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

Na kogo kryczał ten nieborak? Nie było widać ani jednego domu. Czy dla nieruchomych brzegów rowu, czy dla ptaków kryjących się w liściach wiązów, zatrwożonych zbliżającą się burzą?
Krzycząc bezustannie, usiadł na stosie kamieni i zaczął obcierać rękawem czoło, podczas gdy Jack z drugiej strony drogi przypatrywał się jego brzydkiej twarzy, nieokreślającej wieku, czarnej i smutnej, z mrugającemi oczami, z bezkształtnemi ustami, z gęstą żółtawą brodą, śród której wyglądały jak wilkowi śpiczaste, rzadkie zęby. Lecz najbardziej raził w tej fizyognomii wyraz wielkiej boleści, niema skarga zamglonych oczów, obwisłych ust i całej niewykończonej, szpetnej twarzy, która wydawała się zabytkiem przedhistorycznych czasów. Nieszczęśliwy zapewnie wiedział o swojej brzydocie; bo spostrzegłszy naprzeciwko siebie dziecko, przypatrujące mu się z pewnym niepokojem, uśmiechnął się doń uprzejmie. Uśmiech ten zrobił go jeszcze brzydszym, gdyż około ust i oczów zbiegło się mnóstwo drobnych zmarszczek, tych zmarszczek biednej twarzy, którą uśmiech mnie, zamiast ją rozprostować. Lecz przechodzień uśmiechnięty wydawał się tak dobrym, że uspokojony Jack rwał dalej swoją trawę.
Nagle grzmot gromu zatrząsł blizko niebem i całą doliną. Po drodze przeleciał wiatr, niosąc kurz na drżące liście. Przechodzień wstał, popatrzał trwożliwie na chmury, zwrócił się do Jacka,