Strona:PL A Daudet Jack.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

który po uderzeniu grzmotu także się podniósł, i spytał go, czy daleko jeszcze do wsi.
— Około kwadransa drogi — odpowiedziało dziecko.
— Ach! Boże — rzekł biedak — nie zdążę przed deszczem. Wszystkie kapelusze mi zmokną. Za wiele ich nabrałem; płótno do pokrycia za małe.
Jacka wzruszyło to ubolewanie, tem bardziej, że pamiętna podróż zrobiła go litościwym dla wszystkich błądzących po szerokim gościńcu.
— Hej! kupiec, kupiec! — wołał Jack na odchodzącego pośpiesznie człowieka, który daremnie wytężał wszystkie swoje siły, kulał, nogi mu się wykrzywiały, jak winne latorośle.... Jeżeli pan chcesz, to nasz dom blizko, mógłbyś pan schronić swoje kapelusze.
Biedak przystał skwapliwie. Letni jego towar był tak delikatny.
Puścili się obaj po kamienistej drodze, uciekając przed burzą, która była tuż za niemi. Podróżny szedł prędko, o ile mógł, zdawało się, że robi ogromne wysiłki, stąpał na przyszwie trzewików i za każdym krokiem podnosił nogę, jak gdyby kamienie były rozpalone.
— Czy pana co boli? zapytał Jack.
— Ach! tak zawsze.... To moje trzewiki tak mi dolegają. Mam za wielkie nogi, nie mogę na nie dobrać obuwia. To mi właśnie sprawia ból,