Strona:PL A Daudet Jack.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

gdy idę. Och! jak się kiedy zbogacę, obstaluję sobie parę trzewików akurat na moje nogi.
I szedł spocony, stękał, podskakiwał po chropowatem wzgórzu i od czasu do czasu wykrzykiwał melancholijnie:
— Kapelusze! kapelusze! kapelusze!
Przybyli do Olszyn. Kupiec postawił w przedpokoju swój pakunek kapeluszy i stanął pokornie. Lecz Jack namawiał go, ażeby usiadł w sali jadalnej.
— Usiądź pan sobie tutaj. Napijesz się kieliszek wina i zjesz co.
Kupiec nie chciał, opierał się. W końcu przystał i uśmiechając się po swojemu, rzekł:
— Dalibóg, mój paniczu, jeżeli każesz koniecznie, nie jestem od tego. Chociaż tylko co w Draveil zjadłem skórkę chleba, ale pan wiesz, że jak się odchodzi od jedzenia, zawsze się trochę jeść chce.
Matka Archambauld, która, jako wieśniaczka i żona gajowego, czuła również święty wstręt do włóczęgów, skrzywiła się, jednakże podała na stół bułkę chleba i dużą miarkę wina.
— Tak! ale teraz kawałek szynki — zadysponował Jack stanowczym głosem.
— Panicz wiesz — mruczała matka Archambauld, że pan nie lubi, żeby ruszano szynkę.
Rzeczywiście poeta lubił dobrze jeść i zawsze zachowywano dla niego naumyślnie wyborowe kawałki.