Strona:PL A Daudet Jack.djvu/231

Ta strona została skorygowana.

Jack był jak przybity tem, co ośmielił się zrobić. Przerażony, drżący, wyjąkał:
— Przepraszam.
— A, tak, przepraszam!
Obrażony w swojej dumie i w swojem obżarstwie Argenton, wylał całe swoje rozdrażnienie, wstręt i nienawiść na to dziecko, na tę tajemniczą przeszłość, na oskarżyciela kobiety, którą trochę lubił, ale jej nie szanował.
W przystępie gniewu, który rzadko go napadał, porwał Jacka za ramię, trząsnął jego wyrośniętem ciałem, podniósł go do góry, jak gdyby mu chciał pokazać jego niemoc.
— Dla czego ośmieliłeś się ruszyć tę szynkę? Jakiem prawem?... Wiedziałeś dobrze, że to nie twoja? Tu niema nic twojego. Łóżko, na którem sypiasz, chleb, który jesz, wszystko masz z mojej łaski i litości. Źle robię, że jestem tak miłosiernym. Alboż ja cię znam? Kto i zkąd ty jesteś? Są chwile, kiedy przedwcześnie zepsute twoje popędy przerażają mnie co do twego pochodzenia.
Umilkł, powstrzymany rozpaczliwym znakiem Karoliny, która mu wskazywała czarne, zdziwione, badawcze oczy matki Archambauld. Tu uważano ich za małżeństwo; Jack uchodził za dziecko z pierwszego ślubu pani Argenton.
Zmuszony przestać i powstrzymać potok dławiących go obelg, Argenton wzburzony, śmieszny, cały przemoknięty, sapiąc jak koń omnibusowy, poleciał gwałtownie do swego pokoju i za-