Strona:PL A Daudet Jack.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

trzasnął drzwi za sobą. Jack stał zdrętwiały przed zrozpaczoną matką, która, załamawszy prześliczne ręce, jeszcze raz pytała, za co los tak srogo ją karze. Był to dla niej jedyny ratunek wobec powikłań życia. Jak zawsze, tak i teraz, pytanie to zostało bez odpowiedzi; lecz przypuszczać można, że musiała ona popełnić wiele błędów, skoro jej Bóg kazał zostać ślepą i uległą poddanką podobnego człowieka.
Dla uzupełnienia goryczy i posępności humoru poety, do nudów i smutku osamotnienia, dołączyła się jeszcze choroba. Argenton, jak w ogóle wszyscy, co się przez długi czas byle czem żywili, miał popsuty żołądek; przytem delikatny, wątły przysłuchiwał się — jak mówią — sobie, ku czemu cisza domu w Olszynach bardzo sprzyjała. Choroba była także dobrą wymówką bezpłodności jego mózgu, ustawicznego spania na sofie i tej apatyi, która poetą owładnęła. Odtąd słynne: „On pracuje,... Pan pracuje” zmieniło się na: „Pan ma atak”.
Tem nieokreślonem imieniem ochrzcił przerywaną chorobę, która nie przeszkadzała mu chodzić po kilka razy dziennie do spiżarni, krajać kawały świeżego chleba, smarować je bryndzą i jeść z całym apetytem. Lecz po za tem zdradzał wszelkie objawy chorego, miał osłabiony chód, zły humor i bezustanne wymagania.
Dobra Karolina utyskiwała nad nim, dogadzała i pieściła. Każda kobieta jest siostrą miłosierdzia, w niej zaś uczucie to podwoiło się przez głupią sentymentalność dla poety, który stał się