Strona:PL A Daudet Jack.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

wcześnie — niestety! — zaciera to uczucie swoją jednostajnością i stopniowem zacieśnianiem widnokręgu.
— Jack — zawołał brutalnie Argenton, wskazując mu drzwi.
Lecz doktór się ujął:
— Dajże mu pan pokój. Tak przyjemnie mieć koło siebie dzieci. Te pieski mają zadziwiający węch. Zaręczam, że pański, widząc mnie, odgadł zaraz, że do szaleństwa lubię dzieci i że jestem dziadkiem.
Tu opowiedział o swojej wnuczce Cecylii, która dwa lata była młodszą od Jacka, a gdy zaczął wyliczać jej przymioty, stawał się jeszcze rozwleklejszy, niż w opisach swoich podróży.
— Dla czego jej pan tu nie przywieziesz? mówiła Karolina. Bawiliby się tak dobrze oboje.
— Och! nie pani. Babka by na to nie pozwoliła. Nie powierza dziecka nikomu, i sama nigdzie nie bywa od czasu naszego nieszczęścia.
Nieszczęściem tem, o którem często stary Rivals wspominał, była utrata córki i zięcia, którzy zmarli w pierwszym roku swego małżeństwa, wkrótce po urodzeniu Cecylii. Jakaś tajemnica pokrywała tę podwójną katastrofę. Wyznanie doktora, robione Argentonom, ograniczało się na tych jedynie słowach: „Od czasu naszego nieszczęścia” — a matka Archambauld, znająca całą historyę, wspominała o niej również ogólnikowo: