Strona:PL A Daudet Jack.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

o którym zawsze marzył, z nizkiem okratowaniem i wieńcami dzikiego wina. Lecz i taras nie uleczył go z nudów.
Raz sprowadził sobie stroiciela, ażeby mu naprawił fortepian, na którym bębnił kilka polek. Stroiciel ten, szczególny wynalazca, zaproponował mu urządzenie na dachu arfy eolskiej, ogromnego, odkrytego pudła, pięć stóp wysokiego, z naciągnietemi nierównej długości strunami, które trącane wiatrem miały wydawać harmonijne i smętne tony. Argenton przyjął tę propozycyę z entuzyazmem. Zaledwie ustawiono przyrząd, okazał on się bardzo niefortunnym. Za najmniejszym powiewem słychać było jęki, rozdzierające modulacye, płaczliwe glosy.... Jack tak bał się w nocy tych tonów, że chował głowę pod kołdrę, ażeby ich nie słyszeć. Zlewała się z góry jakaś straszna melancholia, od której można było zwaryować.
— Ależ ta arfa nudzi mnie... Dosyć, dosyć... wołał rozjątrzony poeta.
Trzeba było zdjąć cały mehanizm, wynieść eolską arfę w głąb ogrodu i zakopać ją, żeby nie drgała. Lecz jeszcze pod ziemią wydawała tony. Skończyło się na tem, że porwano jej struny, zdeptano nogami i dobito kamieniami, jak wściekłe zwierzę, które umrzeć nie chce.
Nie wiedząc już, co wynaleźć dla rozerwania nieszczęśliwego, w którym gnuśność stała się manią, Karolina wpadła na wyborną myśl.